Instytut Różnorodności językowej Rzeczpospolitej

Aktualnosci Swietlinski Galicja język zaboru austriackiego

Na pole i nie tylko – język zaboru austriackiego

Jednym z najbardziej znanych polskich regionalizmów jest wychodzenie „na pole”, które w oficjalnej polszczyźnie znaczy tyle co „wyjść na dwór”.

Na pole i nie tylko – język zaboru austriackiego

Jednym z najbardziej znanych polskich regionalizmów jest wychodzenie „na pole”, które w oficjalnej polszczyźnie znaczy tyle co „wyjść na dwór”.

Z niewiadomego mi powodu większość ludzi kojarzy go bezpośrednio z Krakowem. Nic bardziej mylnego. W ten sposób swoje domy i mieszkania opuszczają mieszkańcy całego dawnego zaboru austriackiego. Istnieje zresztą znacznie więcej słów, po których możemy poznać, że nasz rozmówca pochodzi z terenu, który przed 1918 rokiem należał do monarchii Habsburgów.

Wróćmy jednak do pierwszego wyrażenia. Jego pochodzenie jest obiektem ogólnokrajowej dyskusji, w której argumentacja zależy od tego, czy ktoś jest czy też nie jest jego użytkownikiem. Ci, którzy je stosują, twierdzą, że ich przodkowie chodzili na własne pola, a przodkowie wszystkich innych szli pracować w czyimś dworze. Ci, dla których zwrot „na pole” brzmi obco, odwołują się z kolei do ubóstwa chłopów z Galicji, karykaturalnie nazywanej przez niektórych Golicją i Głodomerią. Według nich galicyjski chłop miał co prawda własne gospodarstwo otoczone jego polami, ale spośród wszystkich trzech zaborów to właśnie tam występował najwyższy odsetek przeludnienia i ubóstwa. Galicyjski chłop mógł więc szczycić się tym, że z chałupy wychodzi na własne pole, co nie zmienia jednak faktu – jak twierdzą złośliwi – że było to pole biedne. Prawda jest z goła inna, bo słowo „pole” oznacza tu ni mniej, ni więcej tylko  przestrzeń, coś otwartego.

Skupiając się na językowej odrębności mieszkańców Galicji, nie sposób pominąć zdrobnienia chochelka. Słowo to jest znane w całym kraju, ale tylko w byłym zaborze austriackim zwykło się tak nazywać każdą chochlę, a nie tylko tę najmniejszą. Co ciekawe,  chochelka przeniosła się również na tereny zasiedlone po 1945 roku przez osoby pochodzące wcześniej z dawnego zaboru austriackiego, a więc głównie na Dolny Śląsk.

Innym interesującym zwrotem jest grysik, który kojarzy się części mieszkańców Polski z drobnym kruszywem kamiennym, o galicyjsku zaś oznacza kaszę manną. Pochodzące z niemieckiego słowo der Gries, będące określeniem tego postproduktu mielenia pszenicy, przyjęło się na terenach polskich właśnie w Galicji. Występuje także na Śląsku – tak Górnym, jak i Dolnym – i Kaszubach, jednak tam dotyczy innego rodzaju potrawy. Mnie osobiście kojarzy się z programami krakowianina Roberta Makłowicza.

Nieporozumienia może wywołać też słowo sznycel. W zaborze austriackim był to kotlet mielony, ale w pozostałej części kraju jest to już naturalnie kotlet schabowy. Sam jestem ciekawy, ilu kelnerów i ile kelnerek w Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku musiało tłumaczyć się gościom z południa, że wcale nie zrozumieli źle zamówienia.

Zróżnicowanie zaborcze dotyka także sfery leśnej. Wczesne lato związane jest ze zbiorem runa leśnego, a więc głównie jagód. Tych, z których później piecze się jagodzianki (choć tu też mamy wyjątki, bo w Radomsku i Końskich ta słodka bułka to jagodnik). W Krakowie czy w Rzeszowie możemy kupić jagodziankę z… borówek. Borówki to bowiem galicyjskie określenie tej leśnej rośliny. Z kolei czerwona borówka, nazywana w reszcie kraju po prostu borówką, to w Galicji brusznica.

Różnorodności pojawiają się także w sferze dziecięciej. Smoczek, nieodzowny atrybut płaczącego dziecka to w Galicji cumel. Skąd cumel? Od niemieckiego, a właściwie austriackiego określenia zum Melch. Do mleka. Mamy więc niemiecki regionalizm, który stał się polskim regionalizmem.

Liczba niemieckich słów, które wpłynęły na język mieszkańców zaboru austriackiego, jest o wiele większa. Kaptur nazwiemy tu kapuzą (od niemieckiego die Kapuze), a szafkę nocną nakastlikiem (od niemieckiego die Nacht, noc, i der Kasten, skrzynia), a więc w wolnym tłumaczeniu nocną skrzynką. Sporo słów galicyjskich pojawia się równocześnie na terenie obejmującym dawny zabór pruski. Przykładem może być czasownik kukać, czyli zerknąć (znów od niemieckiego kucken, patrzyć się, gapić).

Nie wszystkie galicyjskie określenia związane są jednak z językiem niemieckim. Smarkanie, a więc związane z katarem oczyszczanie nosa z wydzieliny, na tym terenie nazywamy siąkaniem. Od prasłowiańskiego *sęknǫti, czyli wysuszać. Podobnie jak dożerać, czyli dokuczać, które występuje w zachodniej części Galicji. Są też o wiele bardziej interesujące przypadki, jak paryja na określenie leśnego wąwozu, które występuje w z kolei środkowej części tej krainy. To określenie może związane być z wołoskim osadnictwem i powiązane z rumuńskim pârâu oznaczającym górski potok.

Język Galicji jest niezwykle rozbudowany, a mnogość jego regionalnych wyrażeń może być dla mieszkańców tych terenów powodem do dumy. Wiele z nich przyszło wraz z austriacką administracją, ale równie wiele zachowało się w niezmienionej formie od dawnych czasów, gdy w pozostałej części Polski tego typu wyrażenia po prostu wymarły.