Województwo lubelskie — jedna z 16 jednostek administracyjnych najwyższego szczebla. Znajdują się w niej takie miejscowości jak Lubartów, Parczew, Świdnik, Puławy, Kraśnik czy Biłgoraj. I dziś właśnie napiszę o tym pasie, a właściwie o jego języku. Chciałbym zaprosić Państwa w językową podróż po historycznej Lubelszczyźnie.
Jeśli mamy kojarzyć Lublin z jakimś słowami to bez wątpienia będzie to brejdak i brejdaczka, a więc brat i siostra. Słowo wywodzące się z języka jidysz przeszło, także w inny wariant, jakim jest określanie stopnia pokrewieństwa między bratem i siostrą.
Interesującą formą, wykraczającą z samej Lubelszczyzny na większość województwa jest kaszkietówka lub po prostu kaszkiet. Nie mówimy tu o tym typowym, kojarzonym przez większość Polek i Polaków nakryciu głowy. Tutaj w ten sposób nazywa się baseballówkę, czyli czapkę z daszkiem.
Język to nie tylko narzędzie komunikacji, ale też zwierciadło historii. W mowie mieszkańców Lubelszczyzny odbijają się wpływy dawnych sąsiadów, losy regionu i codzienne życie. To, co dla jednych brzmi obco, dla innych jest naturalną częścią codzienności. Regionalne słownictwo pokazuje, że Polska nie jest jednolita językowo — i właśnie w tej różnorodności tkwi jej urok.
Niegdyś powszechny, dziś co najwyżej rzadki jest lubelski sposób nazywania pieniądza, ponoć związany z grypserą, czyli gwarą więzienną. Sara, czyli właśnie pieniądz po lubelsku pojawia się w wielu słownikach gwarowych.
W północnej części Lubelszczyzny nikogo nie zdziwi jednak nazwanie czegoś kupnego na przykład jajek czy ciasta — kupczym.
Mamy tu też niezwykłą owocową ciekawostkę. Spośród trzech wariantów nazywania plecionego pojemnika na truskawki, to łubianka ma pierwszeństwo. O koszyczku czy kobiałce mało kto tu słyszał.
Każde słowo ma swoją drogę. Jedne trafiają do języka z jidysz czy rusińskich dialektów, a wszystkie razem tworzą mozaikę, którą rozpozna tylko uważne ucho. Słowa, które gdzie indziej dawno wyszły z użycia, tutaj wciąż żyją. To jak kapsuła czasu, dzięki której można lepiej zrozumieć, skąd przychodzimy i co zostaje w naszej mowie.
Wschodnie części Lubelszczyzny w pewnym stopniu zaabsorbowały napływową z Rusi Czerwonej i Polesia formę nadusić, czyli nacisnąć. Zachodnia cześć ma również coś wspólnego z Wielkopolską, a więc formę „aby” o znaczeniu tylko.
Z północny napłynął, z klei inny wariant wymowy, a więc oboczność prodziż na określenie prodiża, a więc słynnego przed laty, ówczesnego robota kuchennego , w którym można gotować, piec i czynić inne cuda.
Z innych ciekawostek, już mocno szerszych, a występujących powszechnie na Lubelszczyźnie, warto zwrócić uwagę na malowanie włosów, jak nazywa się tu ich farbowanie. Tak samo, jak w całej Polsce południowo-wschodniej występuje tu swoisty sposób określenia czasu. Coś można robić na tygodniu albo na weekendzie. W tygodniu i w weekendzie raczej tu nie występują. Lenia, podobnie jak w województwie świętokrzyskim nazywa się tu po prostu próżniakiem.