Poza zakończeniem działań wojennych w Europie w roku 1945 wydarzyło się w Europie wiele innych istotnych rzeczy. Jedną z nich, widoczną gołym okiem, była zmiana polskich granic. Postanowieniem Józefa Stalina odebrano Polsce Kresy Wschodnie i jednocześnie przekazano jej ziemie należące wcześniej do Niemiec, na zachodzie rozciągające się aż do samej Odry, a na północy – obejmujące znaczną część dawnych Prus Wschodnich.
Konsekwencje decyzji sowieckiego dyktatora dotknęły przede wszystkim ludność cywilną, a w przypadku obywateli Polski, w jakimś stopniu wpłynęły także na ich język. Miejsce wysiedlonej ludności niemieckojęzycznej na zachodzie zajęli polscy osadnicy – przede wszystkim z Kresów, choć, co bardzo istotne, także z pozostałych części II Rzeczpospolitej. Możliwość otrzymania domu i ziemi była dość atrakcyjną alternatywą dla życia na przeludnionej lub zniszczonej wojną wsi.
Prowadząc swoje badania, byłem niezwykle ciekawy, czy mimo tego, że II wojna światowa zakończyła się osiemdziesiąt lat temu, na terenach zasiedlonych przez osadników faktycznie zaczęło się kształtować nowe słownictwo regionalne. Oczywiście, ciężko tu mówić o gwarach porównywalnych do tych, które występowały jeszcze w przedwojennej Polsce, niemniej coś się tam jednak zadziało i nadal dzieje!
Zacznijmy od północy i przenieśmy się na Wały Chrobrego. Szczecin to największy ośrodek miejski w Polsce północno-zachodniej. Miasto to, poza największym cmentarzem w Europie, może pochwalić się ponoć kilkoma słowami, które należałoby uznać za szczecinianizmy. Jednym z nich na pewno jest słowo many, czyli mężczyzna. Jego ślad pojawia się zarówno w Szczecinie, jak i powiatach leżących dookoła niego, choć nie występuje ono powszechnie, co najwyżej – często. Innymi słowami charakterystycznymi dla stolicy województwa zachodniopomorskiego są szmula na określenie dziewczyny (niektórzy twierdzą, że pejoratywnie) oraz cynki jako nazwa eleganckich butów. Podbijanie piłki, podobnie jak pod Krakowem, przyjęło tu z kolei nazwę kapkowania.
Nieco na południe, w Gorzowie Wielkopolskim, wykształciło się słowo wysad, jakim możemy określić rzeczownikowo czynność wystawienia kogoś do wiatru. „Umówiliśmy się na randkę, ale on zrobił mi wysad! Rozumiesz?”, powie mieszkaniec tego miasta. Ponoć w Gorzowie dziecięce odliczanie „trzy-cztery” zamieniło się w „trzy-osiem”.
Kolejnym miastem w naszej podróży po Ziemiach Odzyskanych, jak dawne tereny niemieckie określała komunistyczna propaganda, będzie Wrocław i okolice. Tutaj także pojawiły się słowa mocno endemiczne. Przede wszystkim natykamy się tu na bramę. Z bramami mamy oczywiście do czynienia również gdzie indziej, ale tylko we Wrocławiu w ten sposób nazywa się klatkę schodową (przez niektórych tylko jej część, ten jakby ganek). W dolnośląskiej stolicy wykształciło się także inne słowo – siupa. Wrocławianie mogą za jego pomocą wskazać na kłopotliwą sytuację – „Ale siupa!”.
Zostańmy jeszcze na moment na Dolnym Śląsku. W okolicach Jeleniej Góry powstał regionalizm piekarniczy — na długą, miękką pszenną bułkę (czyli łódzką angielkę z ostatniego felietonu) mówi się tutaj kawiarka.
W Dolnośląskiem funkcjonują także chabazie, czyli kresowe słowo na określenie kwiatów albo zarośli — tu zdania są podzielone. Nie jest to jednak neologizm — to słowo kresowe, które przybyło z osadnikami zza Buga po wojnie.
Bliskość niemieckiej granicy sprawiła, że na terenie tzw. Ziem Odzyskanych dziecięce wyprawy po owoce do sadu sąsiadów — zwane w reszcie kraju złodziejką, pachtą czy grandą — tu zaczęto nazywać chodzeniem na jumę.
Interesujący przykład słowotwórstwa powstał także w Olsztynie. W mieście tym w latach dziewięćdziesiątych oferował usługi transportowe wspierające komunikację podmiejską przewoźnik o nazwie Olsztyńska Korporacja. Od skrótu firmy (OK) jego małe busiki zaczęto nazywać okejkami. Minęło ponad trzydzieści lat i tego konkretnego przewoźnika już nie ma. Okejki, jako określenie środka transportu, jednak pozostały — niezależnie od tego, w barwach jakiej firmy jeżdżą.
Ciężko przypuszczać, by nowe dialekty mieszane urosły do rozmiarów tych kształtowanych przez wieki. Nie można im jednak odmówić tego, że istnieją i co najważniejsze żyją. Zasiane osiemdziesiąt lat temu ziarna puściły już korzenie, a pierwsze pędy zaczynają być widoczne gołym okiem.