„A kot z miasta Łodzi pochodzi” – większość z nas pewnie kojarzy tę kultową scenę zakupu kota w filmie Sami Swoi. Zdanie wypowiedziane przez wcielającego się w sprzedawcę Ryszarda Kotysa zapada w pamięci. Poza filmowym kotem z miasta Łodzi pochodzi także wiele słów charakterystycznych dla miejskiej gwary łódzkiej – tzw. łodzianizmów.
Choć Łódź prawa miejskie uzyskała już w średniowieczu, jej gwałtowny rozwój przypadł na czasy znacznie późniejsze. To właśnie przemysłowy rozkwit i tygiel kulturowy, z którego wyrosło miasto, odcisnęły piętno na języku jego mieszkańców. Podczas poszukiwań informacji o łodzianizmach natrafimy na wiele stron i publikacji, które te słowa zbierają w jednym miejscu. Co całkowicie zrozumiałe – sporo z nich to wyrazy „łódzkie między innymi” – występują także w innych częściach naszego kraju. Na początku jednak przyjrzyjmy się tym najbardziej lokalnym, nieznanym właściwie poza aglomeracją łódzką.
Dwa najbardziej charakterystyczne określenia dotyczą komunikacji miejskiej. Migawka, czyli bilet miesięczny, swoim zasięgiem obejmuje szeroko rozumiany obszar metropolii łódzkiej. Podobnie jest z krańcówką – pętlą autobusową. Już kilkadziesiąt kilometrów za granicami miasta znajomość tych terminów wyraźnie spada.
Do lokalnych specjałów językowych należą również nazwy wypieków. Typowo łódzki będzie żulik – słodki i ciemny chlebek. Z kolei dla angielki – długiej pszennej bułki (zwanej w innych regionach bułką wrocławską, paryską albo wekiem) Łódź stanowi centrum występowania, które rozciąga się na większość województwa.
Łódzkie regionalizmy sięgają również sfery sportowej – popularna barowa gra w piłkarzyki to tutaj (i poniekąd też w Piotrkowie Trybunalskim), uwaga na łamaniec językowy… trambambula. Tram-bam-bula. Proste, prawda? Piłkarski strzał z dużego palca u stopy (kolokwialnie nazywana uderzeniem z kazika) pod Łodzią jest zaś uderzeniem z kajora.
W gwarze łódzkiej znajdziemy też ciekawe słownictwo używane do wyrażania opinii. Coś fajnego jest galante (albo galancie), a człowiek może być galanty. Choć określenie to występuje również w pasie od Konina po Radom, w Łodzi ma się wyjątkowo dobrze. Znacznie bardziej lokalne jest natomiast jego przeciwieństwo – siajowe, czyli kiepskie, byle jakie. To już niemal wyłącznie domena łódzkiej aglomeracji.
No dobrze, mamy więc słowa, po których można odgadnąć, że ktoś prawdopodobnie pochodzi z miasta Łodzi. Inne, choć również popularne w tym regionie, miewają znaczenie szerszy zasięg. Na przykład chachmęt (oszust) czy chachmęcić (oszukiwać) występują też w potężnym pasie od Elbląga do Częstochowy. Podobnie jest z chęchami (czy też chynchami), jak niektórzy określają zarośla i krzaki, to słowo poza okolicami Łodzi występuje również w większości Wielkopolski.
Wyrazem dość mocno kojarzonym z Łodzią jest ekspres. I nie chodzi tu o pociąg, a o… zamek błyskawiczny, mówi się tak powszechnie w całym województwie łódzkim. Ciekawym przypadkiem jest również rogówka, czyli narożna kanapa, inaczej narożnik. Używana tak w Łodzi, jak i na zachód od niej, ale też na Górnym Śląsku czy w całej północno-wschodniej części kraju.
Stricte łódzkie nie są również kulasy/kulosy, a więc nogi. Słowo to pojawiło się na przykład w Chłopach Władysława Reymonta. Tu podobnie jak z ekspresem mamy całe województwo, ale również sporo powiatów granicznych z województw ościennych. Interesujące jest też wyrażenie w cały świat, które oznacza coś chaotycznego, bez ładu. Tutaj także mamy niemal idealnie odwzorowane województwo łódzkie oraz… świętokrzyskie.
Łodzianizmów jest wiele – od tych ściśle lokalnych, po takie, które Łódź dzieli z innymi regionami. Niezależnie od ich zasięgu, pozostają żywym świadectwem językowej tożsamości i udowadniają, że gwara miejska największego miasta Polski centralnej ma się dobrze.